Pokusa przeczytania „PAŹDZIERNIKOWEJ LISTY” do tyłu – to znaczy, do przodu – musi zostać odrzucona, bo inaczej znienawidzisz się za zepsucie sobie przyjemności poznania prawdopodobnie najbardziej intrygującego thrillera Jeffery’ego Deavera. Czerpiąc inspirację z Kierkegaarda („Życie można zrozumieć tylko wstecz, ale musi być przeżywane”), przebiegły autor rozpoczyna swoją historię rozdziałem 36 i metodycznie wraca do rozdziału 1. Pomimo, że proza jest trochę płaska, a bohaterom brakuje niuansów, nieuniknionej konsekwencji wstrzymania kluczowych informacji o osobach i motywach, to ostatnie (pierwsze!) pięć rozdziałów to wszystko rekompensuje. Czytelnik nigdy nie został okłamany w genialnej grze Deavera, jedynie źle nakierowany, a najlepszym motywem tej intrygi jest to, że pomimo bycia w grze, nadal wysnuwamy fałszywe założenia.
Oto zakończenie (oczywiście na początku), gdzie każde słowo jest prawdziwe: jest 6:30 w niedzielę wieczorem, a kobieta i mężczyzna, któremu ufa, są sami w mieszkaniu na Manhattanie, niecierpliwie czekając na wieści o porwanej 6 -letniej córce bohaterki książki. Ale kiedy kobieta otwiera drzwi, spodziewając się zobaczyć wybawców dziewczyny, gość okazuje się jej porywaczem – i ma broń.
Ilustrowane własnymi, niesamowitymi fotografiami, rozdziały cofają się w czasie do godziny 8:20 w piątek, kiedy historia ma swój początek. Na początku (końcu?) wydaje się, że jest to prosta opowieść o kobiecie o imieniu Gabriela McKenzie, która nieświadomomie znajduje się w posiadaniu dokumentu, tajemniczej „Listy Październikowej”, która nic dla niej nie znaczy, ale uczyniła z niej cel bezwzględnego przestępcy. Wizualizacja sceny pościgu, a nawet sceny miłosnej, jest czystą zabawą, zwłaszcza gdy komplikacje (w tym postać dzierżąca nóż, która właściwie nazywa się „komplikacją”) zaczynają się gromadzić. Jednak wraz z przyspieszeniem tempa i kontynuowaniem historii, solidne dowody, ustalone punkty fabularne i solidnie zbudowane postacie zaczynają się rozpadać, aż to, co zaczęło się jak gra interaktywna, staje się prawdziwym wyzwaniem dla naszego umysłu i emocji.
Jeffery Deaver stworzył intrygującą powieść, którą pokochasz lub całkowicie znienawidzisz. Do jej napisania natchnął go usłyszany wywiad z autorem tekstów / kompozytorem Stephenem Sondheimem, w którym rzucił on pomysł historii, która zaczyna się na końcu i idzie wstecz aż do planowania początkowej zbrodni.
Każdy kolejny rozdział książki sprawia, że czytelnik jest zmuszony do ponownej oceny i reinterpretacji nieustannie zmieniających się „faktów” – innymi słowy, faktycznie odgrywać detektywa i odgadnąć, jak powstała „teraźniejszość”.
Jednak czytelnik nigdy nie jest okłamywany. Najlepszą częścią intrygi Deavera jest to, że cały czas skłania czytelnika do wysnuwania fałszywych założeń, a wraz z przyspieszeniem tempa akcji rozbudza w nim poczucie, że jednak został oszukany. Olśniewająca seria zwrotów akcji toczy się aż do ostatecznego – czy też pierwszego – rozwiązania.
Jedną z zalet pisania „naprzód” jest pojawienie się postaci i ich zrozumienie. Tutaj pojawiają się one znikąd, aby zostać przedstawionym później.
Próba podsumowania fabuły wstecz nie ma sensu. Wystarczy powiedzieć, że zaczyna się / kończy zrozpaczoną matką porwanego dziecka w pokoju z ochroniarzem – i przybyciem porywacza. Jedna wskazówka, przeczytaj nagłówki rozdziałów przed rozpoczęciem. Nie trzeba dodawać, że są z tyłu. To i własne zdjęcia Deavera, które ilustrują każdy rozdział, przynajmniej wskażą właściwy kierunek.
Osobiście pokochałam tą książkę. „Październikowa lista” to dzieło genialne. To sprytna i wciągającą łamigłówka, która wymaga od czytelnika sporej koncentracji w śledzeniu dynamicznie zmieniających się faktów i pojawiających się z nikąd postaci, a na końcu i tak uśmiechniesz się szeroko, gdy uświadomisz sobie, jak bardzo zostałeś oszukany 😉 Uwaga spoiler: Nic nie było takim, jak Ci się wydawało:)
Jeśli kiedykolwiek chciałeś zabrać film Memento na plażę, oto twoja szansa.